Jazda, jazda koleżanko! - czyli Chris Korda w Szczecinie
Chris Korda to w Szczecinie postać otoczona w pewnych kręgach swoistym mrocznym
kultem. Nie tylko jest on przecież założycielem Church Of Euthanasia, ale
też wydaje muzykę dla słynnej monachijskiej wytwórni Gigolo. Nic więc dziwnego,
że w ostatnią sobotę czerwca Sonar bardzo szybko zaczął się zapełniać, trochę
zdziwiony byłem jedynie autoramentem przybyłych, którzy wyglądali bardziej
na młodzież z półświatka, która nie jest świadoma gdzie i po co przyszła,
niż na fanów Kordy. O ludziach jednak więcej potem...
Imprezę zaczął Tuvok, w którego secie znalazły się zarówno płyty z Gigolo,
jak i Morgan Geist, a nawet zręczna housowa przeróbka jednego z głównych
tematów z Miami Vice... Przyjemny początek wieczoru, stopniowo zapełniał
się parkiet, a dym z jointów przyjemnie drażnił nozdrza. Po Tuvoku za patefony
wszedł 105L. Zaczął od powalającego "Warriors" Losoul i powoli, swobodnie
zaczął podkręcać tempo. Dancefloor szybko zafalował (w niektórych przypadkach
miał czym falować i ładnie to wyglądało). Dopiero jednak elektryczna moc
Shari Vari wywołała euforię, którą Olek podsycał aż do występu Kordy. Puszczony
na telebimie doskonały, pornograficzno - martyrologiczny klip gwiazdy wieczoru
w którym sceny ostrego oralnego seksu łączyły się ze wspomnieniami z 11-go
września wprowadził w atmosferę, którą stopniowo gęstniała.
Na parkiecie uwidocznił się jednocześnie pewien ciekawy podział. Po jego
lewej stronie kiwali się w zadumie sympatycy, którzy chciwie łowili każdy
dźwięk. Wśród strojów i fryzur po lewej stronie dominowały kreacje w stylu
lat 80-tych, intelektualna, dekadencko-kokainistyczna swoboda, a nawet kraftwerkowa
elegancja. Dominującym po lewej stronie stanem było lekkie odurzenie piwem,
Sophią i THC. Nieco inaczej było po drugiej stronie parkietu. Brykali tam
bez opamiętania łysi i wymyślnie podgoleni, sztucznie opaleni, napompowani
sterydami, wódką i amfetaminą młodzieńcy w sportowo-przestępczych strojach.
Towarzyszyły im wysmarowane fluidem, biuściaste laleczki, których zachowanie
wskazywało na aktywną fascynację tabletkami Ecstasy. Co chwilę wdzierali
się na scenę, przeszkadzali skupionemu Kordzie i darli się wniebogłosy -
to właśnie jeden z nich wrzasnął do Kordy: Jazda! Jazda koleżanko! Dopiero
interwencja ochrony, która wyganiała ich ze sceny ostudziła ten plebejski
entuzjazm. Zgonieni ze sceny kłębili się w amoku na parkiecie, co chwila
któryś z nich przystawał na chwilę i gapił się na Kordę z przerażającą tępotą
w oczach. Jazda! Jazda! W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jazda zaczęłaby
się dopiero w momencie, w którym ta tłuszcza domyśliłaby się, że Korda jest
mężczyzną w kobiecym przebraniu. Nie musze chyba dodawać, że niewiele zmieniłaby
tu świadomość, że nasz gość propaguje samobójstwa, kanibalizm i homoseksualizm
jako metodę na likwidację globalnego przeludnienia.
Na szczęści nie domyślili się tego nawet gdy po występie Korda zszedł na
parkiet, który znów ostro zaatakował Tuvok. Gigolo to było to! Mocno, elektrycznie
i z pasją, potem znów 105L, ostro i na temat... I tak do białego ranka,
kiedy jeszcze na ostrym rauszu wsiedliśmy w taksówkę pod Sonarem. Polecam
kierownictwu Sonaru lepszą selekcję gości: przejście do historii jako miejsce,
gdzie pobito, względnie zabito jakąś gwiazdę elektroniki nie jest chyba
powodem do dumy. Jazda! Jazda!
[radar]
|